niedziela, 26 lipca 2020

A fama, a bello, a peste libera nos, Domine. cz.II

A fama...
Głód.
O głodzie można wiele napisać i analizować to zjawisko, stan, plagę na wieloraki sposób. Nie będę tego robił, ponieważ już ktoś to zrobił i, moim zdaniem, uczynił to w sposób dogłębnie wyczerpujący.

"Głód" Martin Caparrós


"Dziwne słowo. Z łacińskiego famen Wlosi zrobili fame , Portugalczycy fome, Francuzi faim, Hiszpanie hambre, z cząską br, która tkwi także w słowach hombre (człowiek), hemba (samica), nombre (imię) - słowach jakże pełnych treści. Nie ma chyba słowa bardziej obciążonego treścią niż hambre - a przecież tak łatwo pozbyć się tego ciężaru.

Przykre słowo. Trzeciorzędni poeci, czwartorzędni politycy i pismacy wszelkiej maści tak często go używali i nadużywali, że powinno się zabronić sięgania po nie. Tymczasem jest ono dostępne, lecz zrobiło się wytarte, wyzbyte treści. Sformułowanie "głód na świecie" - na przykład w zdaniu " A co, może chcielibyście zlikwidować głód na świecie?" - stało się frazesem, banałem, nasiąkło sarkazmem, jakim nasycamy wypowiedź, gdy chcemy oddać śmieszność pewnych dążeń. Kłopot z tymi starymi, wytartymi od nadużywania pojęciami jest taki, że pewnego dnia wydarza się coś, co ukazuje nam ich zupełną nowość - i wówczas eksplodują z całą siłą.
Głód, po hiszpańsku rzeczownik rodzaju żeńskiego, oznacza - według tych, którzy określają sens wyrazów - trzy rzeczy: ochotę na jedzenie; brak podstawowych produktów żywnościowych powodujący ogólne niedobory i nędzę; silne pragnienie lub apetyt na coś. A zatem odnosi się albo do stanu fizycznego konkretnego człowieka, albo do rzeczywistości przeżywanej przez wielu, albo do wewnętrznego doznania. Trudno wyobrazić sobie trzy bardziej różne znaczenia.
Głód to oczywiście coś więcej. Ludzie mający podejście techniczne i urzędowe starają się unikać samego słowa. Może wydaje im się zbyt brutalne, zbyt wulgarne i obrazowe. Albo - załóżmy uprzejmie - nie dość ścisłe. Terminy techniczne maja dobrą cechę: nie wywołują emocji. Pewne słowa natomiast tak. Urzędnicy - i organizacje, dla który pracują - wolą raczej te, które nie wywołują. Mówi się wówczas o niedoborach żywnościowych, o niedożywieniu, o problemach żywnościowych, aż wreszcie same terminy zaczynają się mylić i mylą tego, kto pragnie je zrozumieć."

"Jedną z podstawowych sztuczek jest mówienie - jeśli już nie ma innej rady - o głodzie jako o czymś bezosobowym, niemal abstrakcyjny, jak o zjawisku samym w sobie. Głód, walka z głodem. Przeciwdziałanie głodowi. Klęska głodu.
Ale głód nie istniej poza ludźmi. którzy go znoszą. Problemem nie jest głód, problemem są głodujący ludzie."


"Utrzymujący się głód to pierwotny stan, w którym funkcjonował człowiek, a ulga świadomości, że nie trzeba będzie szukać godzinami pożywienia, jest najważniejszą zdobyczą kulturową. Im bardziej jesteśmy syci, tym bardziej jesteśmy ludźmi. I tym bardziej jesteśmy ludźmi, im mniej czasu musimy poświęcać na nasycenie się pokarmem. Proces cywilizacyjny to droga od stanu, w którym cały czas poświęcany jest na zdobycie pożywienia, do stanu, w którym poświęcamy go na ten cel możliwie najmniej. Im większy głód, tym bardziej jesteśmy zwierzętami, im mniejszy - tym bardziej ludźmi."

"Oparcie diety na jednym produkcie nie tylko pogorszyło strukturę wyżywienia, lecz przyniosło ze sobą poważne niebezpieczeństwo. Ilekroć jednego, jedynego niemal produktu brakowało - z powodu suszy, wojny, powodzi, mrozu - przychodził straszliwy głód. Pierwszą znaną nam wzmianką o głodzie jest napis na grobie Egipcjanina Ankhtifiego, gubernatora jednej z prowincji Południa przed czterema tysiącami lat. Głosi on: Górny Egipt umierał z głodu, tak że wszyscy zjadali własne dzieci. 
[SIC!]

"Idea rozróżnienia między żywnością sfer wyższych i niższych osiągnęła swoje apogeum w Rzymie. Uczty z czasów cesarstwa pozostają - wciąż jeszcze, dwa tysiące lat później - symbolem wyszukanej diety bogaczy. Uczta Trymalchiona opisana w Satyriconie, z wymionami zajęcy, gęśmi nadziewanymi ostrygami, językami flamingów i ptaszkami z mięsa wieprzowego pozostaje najbarwniejszym przykładem tej różnicy. Jeśli sztuka gastronomiczna polega na przemianie naturalnego produktu w coś poddanego obróbce przez kulturę, owe ptaki z mięsa wieprzowego stanowią być może szczytowe osiągnięcie w tej dziedzinie: nie ulega zmianie sam kształt potrawy; zmienia się zwierzę, powstaje fałszywe. Natura zostaje poddana procesowi przyrządzania, przetwarzania."

więcej w temacie warto zacząć od: tutaj


"Od początków cywilizacji głód był jedną z najpotężniejszych broni, ekstremalną formą sprawowania władzy - zmuszał do kapitulacji miasto, któremu odcięto zaopatrzenie, pozwalał zyskać przychylność albo zrozumienie u ludności, której oszczędzono głodu dzięki rozdawnictwu żywności. Okazywał się skuteczny w wielu innych sytuacjach.
Stanowił zagrożenie, bo nigdy nie przestawał być obecny. Głód i możliwość jego wystąpienia były przez tysiąclecia zwyczajnym tłem życia.[...]
W znakomitej książce zatytułowanej Hunger. An Unnatural History Sharman Apt Russel opisuje, zaobserwowane przez Roberta Dirksa trzy fazy pojawiające się kolejno w obliczu groźby głodu.

Na początku ludzie zauważają niebezpieczeństwo i podnoszą ogólny alarm. Stają się podnieceni i bardziej towarzyscy. Chętniej dzielą się z innymi i organizują na przykład darmowe posiłki. Przemieszczają się. Narastają emocje. Pojawia się drażliwość i złość, niepokój, polityczne zamieszki, szabrownictwo. Może być obserwowany wzrost religijności, pobożności, mistycyzm.

W drugim etapie opór skierowany jest przeciwko samemu głodowi, a nie jego przyczynie. Ludzie oszczędzają siły, zamiast je wydatkować. Stają się mniej towarzyscy, nakierowują działania na zdobycie pokarmu. Małe zamknięte grupy takie jak rodziny zapewniają największe szanse przetrwania. Przyjaciela i dalsi krewni zostają często odsunięci. Ludzie często kradną. Zorganizowane akcje polityczne cichną, choć pojawiają się sporadyczne wybuchy agresji o przemocy. W owym okresie społecznej niestabilności obywatele z większą ufnością zwracają się ku władzy. (...)

Ostatni etap to upadek jakiegokolwiek odruchy współdziałania, nawet pomiędzy członkami tej samej rodziny. Zjawisko to może następować stopniowo. Najpierw ofiarą padają najstarsi, potem małe dzieci. Ludzie stają się fizycznie i psychicznie wyczerpani, godzinami siedzą, wpatrują się w milczeniu w przestrzeń. (...)"

"Religia chrześcijańska, przy wszystkim co uczyniła, pod względem siły uciszania biednych nigdy nie dorówna jednak hinduizmowi. Taki jest przede wszystkim cel religii: jeśli ktoś żyje w nędzy, goni w piętkę, nie dojada, wtedy potrzebuje wiary w jakiś wyższy porządek, w Coś, co tę sytuację wyjaśni i usprawiedliwi. Wyjaśni, dlaczego niewielu posiada wszystko, rządzi i decyduje o życiu i śmierci innych. Ale nie tylko to. Wyjaśni również, a jakże, głupstwo śmierci i przekona człowieka, że nie jest ona ostateczna; więcej, wytłumaczy mu, nie bez trudu, rację istnienia, a przynajmniej wskaże źródło tylu nieszczęść na świecie - i nie tylko to.

Kiedy Nowy Testament mówi: błogosławieni ubodzy, albowiem do nich należy królestwo niebieskie,  robi wielki krok naprzód: pierwszy raz religia zachodnia uznaje, że bycie ubogim wiąże się z jakąś wartością, z niewinnością, i człowiekowi, który ten warunek spełnia, obiecuje rekompensatę [...] Hinduizm jest pod tym względem bardziej radykalny. Niczego nie ofiarowuje ani nie gloryfikuje kondycji ubogiego. [...] Twierdzi natomiast z mocą, że człowiek jest biedny, cierpi, znosi głód dlatego, że płaci za własne błędy, przeżywa konsekwencje tego, co uczynił w poprzednich wcieleniach, sam jest sobie winien. [sic] Krótko mówiąc: niech ma za swoje. Nazywa się to karma i jest najlepszym wynalazkiem tej tysiącletniej niemądrej kultury, jedynej bodaj, jaka pozwoliła niewielkiej grupie przywódców kontrolować przez wieki - aż do tej pory - tyle milionów zawsze bliskich śmierci obdartusów. 

To są Indie, ogromny potencjał. Hindusi chętnie nazywają siebie największą demokracją świata, bo i są. Nie lubią przyznawać się, że są krajem o najwyższym na świecie procencie głodujących - bo i to prawda. Fakt, że w największej demokracji żyje najwięcej głodujących, powinien budzić zaniepokojenie."


[SIC!] nie potrafię wymyślić komentarza : http://mandragon.pl/slum-tour-czyli-zwiedzanie-dzielnic-biedy/

https://www.fly4free.pl/zwiedzanie-slumsow/


"Wtedy w Kalkucie, w 1994 roku, też nie wiedziałem, w jaki sposób Anjeze robiła użytek ze zdobytej przez siebie aureoli świętości: święci mogą przecież mówić, co chcą, gdzie chcą i kiedy chcą. Korzystała z tego przywileju, aby prowadzić swoją najważniejszą kampanię: walkę z aborcją i antykoncepcją. Powiedziała to już w Sztokholmie, odbierając Pokojową Nagrodę Nobla: Aborcja jest największym zagrożeniem dla światowego pokoju. [sic] I dodała, żeby nie pozostawić wątpliwości: Antykoncepcja i aborcja są sobie równe pod względem moralnym. [SIC]

Później zaś, w czasie wystąpienia przed Kongresem amerykańskim, który przyznał jej niezwykły tytuł honorowej obywatelki, mówiła: Ubodzy mogą nie mieć nic do jedzenia, mogą nie mieć domu, ale mogą być mimo wszystko wielkimi ludźmi, jeśli zachowają bogactwo duchowe. Aborcja zaś, będąca często skutkiem antykoncepcji [?], doprowadza ludzi do duchowego ubóstwa, i to jest najgorsza nędza, najtrudniejsza do pokonania. A setki kongresmenów, z których wielu aprobowało aborcję i antykoncepcję, oklaskiwało ją w zachwycie."



"Zawsze wyobrażałem sobie te odległe miejsca - odległe na mapie, dalekie od znanych powszechnie punktów, dalekie od moich losów - jako coraz bardziej bezludne. Było to myślenie magiczne, bo na końcu świata jest pełno ludzi, życie aż tętni, kłębią się tysiące ludzi. I świat dobiegnie swego kresu właśnie w ten sposób: nie w eksplozji, lecz przy dźwięku klaksony. Pewnego dnia ktoś zatrąbi kolejny raz i wszystko wybuchnie. Właściwie nic wielkiego się nie wydarzy: to nie będzie wielki ogień, ogłuszający grom, od którego włosy stają dęba, ani Ziemia rozpadająca się na kawałki. Tyle, że ów klakson - być może tu, w Biraulu, albo w Kalkucie czy Dżakarcie - już nie wybrzmi: świat się skończy."



"W Indiach 37 procent dorosłych ma indeks masy ciała niższy niż 18,5 - przez WHO traktowany jako granica niedożywienia.

W Indiach 47 procent dzieci poniżej piątego roku życia nie osiąga prawidłowej wagi. Na całym świecie około 129 milionów dzieci waży mniej, niż powinno w swoim wieku. Z tego 57 milionów żyje - żyje? - w Indiach.

Na całym świecie około 195 milionów dzieci ma wzrost niższy, niż powinno osiągnąć w danym wieku. Z tego 61 milionów żyje - żyje? - w Indiach.

Każdego roku umierają w Indiach dwa miliony dzieci poniżej piątego roku życia. Połowa - milion dzieci każdego roku - z przyczyn związanych z niedożywieniem i głodem. Dwa miliony każdego roku, dwoje hinduskich dzieci w każdej minucie, w tej minucie.



U dziecka z ostrym niedożywieniem występuje dziewięć razy większe prawdopodobieństwo śmierci z powodu biegunki, odry, malarii, AIDS, zapalenia płuc niż u dziecka prawidłowo odżywionego. Nie tylko dlatego, że jego organizm pozbawiony jest sił obronnych, także z powodów czysto statystycznych: osoby niedożywione najłatwiej zapadają na zdrowiu - na skutek złych warunków życia - i najtrudniej wychodzą z choroby - nie mając dostępu do lekarzy i lekarstw. W Indiach, w każdym momencie, można doliczyć się około ośmiu milionów dzieci w tym stanie, zwyczajnie głodujących.

To tylko liczby. Liczby pokazujące to, co i tak wiemy, tłumaczące nam to, co oczywiste. Szanujemy liczby, uważamy, że mówią prawdę. Liczby to ostatni szaniec współczesnej wiarygodności.

Liczby to także najlepszy sposób na zamrożenie rzeczywistości - przeniesienie jej  w rejony abstrakcji.

(Po raz pierwszy w historii dysponujemy tak stosunkowo ścisłymi danymi na temat mieszkańców świata - ich liczby, rozmieszczenia, stanu posiadania, chorób, zajęć. Być może za pięćdziesiąt lat obecny poziom informacji wydawał się będzie prehistoryczny, niemniej nigdy nie mieliśmy do czynienia z czymś podobnym: świat postrzegany jest w kategoriach liczbowych, liczby go wyjaśniają - w każdym razie sądzimy, że wyjaśniają. Liczbami operują wielkie organizacje międzynarodowe, korporacje, rządy Pierwszego Świata. Posługują się nimi w takim celu, w jakim zawsze wykorzystywana była wiedza: aby umacniać różnice, budować władzę, kształtować korzystną dla siebie przyszłość)."

" Wraz z pierwszymi próbami sekularyzacji świata także głód przestał zależeć od Pana Boga, przechodząc do sfery gospodarki oraz jej wpływu na społeczeństwo. Adam Smith, ojciec liberalizmu, pisał, że niedobory żywności mogą być rezultatem wojen czy nieurodzaju, ale głód jest konsekwencją przemocy władzy, która usiłuje niegodnymi środkami złagodzić skutki niedoborów, zmuszając kupców do sprzedaży zboża po cenach uznawanych za właściwe. I podsumował stwierdzeniem, że swoboda handlu zbożem jest wszędzie w mniejszym lub większym stopniu ograniczona, a wielu krajach podporządkowana absurdalnym przepisom, które często zaostrzają nieunikniony dramat braku pożywienia, zmieniając niedobory w klęskę głodu. I że oczywiście bez tej ingerencji rynek mógłby znaleźć swój naturalny rytm i kreować świat bez głodu.

Wielebny Malthus nie uważał natomiast, że rynek zdolny jest rozprawić się z głodem. Między innymi dlatego, że nie uważał tego za konieczne - czy choćby pożądane.

Niewielu ludzi wywarło większy wpływ na sposób pojmowania przez nas głodu. Thomas Robert Malthus urodził się w 1766 roku w miasteczku Surrey, na południowym wschodzie Anglii. Był synem adwokata, studiował w Jesus College w Cambridge, wykładał teologię moralną, został wyświęcony na pastora, uzyskał jedną z parafii czy synekur, z których żyło tylu przedstawicieli angielskiej inteligencji i nauki. W zamian za gorliwość i troskę o poziom moralny swojej trzódki zyskiwali oni zabezpieczenie materialne, pozwalające im zajmować się własnymi sprawami. Wielebny Malthus zastanawiał się, dlaczego wbrew optymizmowi Oświeconego Rozumu biedni Anglicy, angielscy biedni, zrobili się tak brudni, brzydcy i źli - niemoralne, głodne pijaczki, ludzie mieszkający na śmietnikach, ladacznice, żebracy.


Maltus - w końcu chrześcijanin - odkrył, że byli tacy z powodu własnych win i rozwinął tę myśl w opublikowanym w 1798 roku sławnym dziele Essey on the Principle of Population, as it Affects the Future Improvement of Society. Jego główna teza głosiła, że nigdy nie wystarcza żywności dla wszystkich, gdyż nasza zdolność reprodukcji przewyższa zdolność produkowania żywności - bo człowiek w swojej głupocie, pragnie bardziej seksu niż pożywienia. i że ów impuls reprodukcji jest przyczyną nędzy niższych klas społeczeństwa oraz uniemożliwia znaczniejszą poprawę ich położenia. Że jeśli biedni są biedni i mrą z głodu, to dlatego, że mnożą się jak króliki, bardziej niż powinni. [sic]

Jest jednak na to rada, istnieją mechanizmy pozwalające uniknąć katastrofy i przywrócić jaką taką równowagę. Prawo przyrody utrzymuje zalążki życia w przepisanych granicach (...) Skutki jego u roślin i zwierząt wyrażają się w stratach nasień życia, chorobach i przedwczesnej śmierci. U ludzkości w nędzy i występku, pisał Malthus.

Występek, głód i nędza to środki - twierdził pastor Malthus - które wymyśliła boska opatrzność, by utrzymać wszystko na swoim miejscu: Występki ludzkie są czynnymi i skutecznymi środkami depopulacji. One jakoby wyprzedzają całą tą wielką armię, niosącą zniszczenie, a często one kończą dzieło. Jeśli nie dopisują choroby, epidemie, zarazy i plagi posuwają się w strasznym pochodzie i sieją zniszczenie. Jeżeliby zniszczenie było jeszcze niewystarczające, wówczas wkracza można i nieuchronna klęska głodu. Swym potężnym naciskiem utrzymuje w równowadze ilość ludności z ilością żywności na świecie."

Cały proces oceniany jest przez wielebnego z prawdziwym uznaniem: mimo, że te przeszkody w pewnych częściach tego dzieła wydawały się nie wiem jak przeraźliwe, to jednak ostateczny wynik tych badań jest tego rodzaju, że nie ma powodu do rozpaczliwego wyrzeczenia się wiary w postęp ludzkości. Nie tylko utrzymuje się bowiem konieczna równowaga między liczbą ludności a produkcją, lecz przykład przekonuje najbiedniejszych, by powstrzymywali się od bezmyślnego cudzołożenia, podłości ich chwiejny poziom moralny, oddala od nich pokusę lenistwa, nakłania ich do pracy. 

Nakłania do pracy: głód jako nieodzowne narzędzie."

"Pitirim Aleksandrowicz Sorokin był intelektualistą i politykiem rosyjskim, w 1917 roku wybranym do Konstytuanty z listy eserowców. Pod wrażeniem wielkiego głodu, który w tamtych latach pustoszył Rosję, napisał i opublikował, w 1922 roku, książką pod tytułem Głód jako czynnik spraw ludzkich. Przeanalizował w niej całe zagadnienie z różnych punktów widzenia. Znał dobrze temat: bardzo często jego jedynym pożywieniem było wówczas trochę obierzyn z ziemniaków. Była to książka kontrrewolucyjna - w tym sensie, że mówiła o tym, co lepiej było przemilczeć - i została wycofana ze sprzedaży. Dopiero po pięćdziesięciu z górą latach, w roku 1975, wdowa po Sorokinie opublikowała ją w Miami na Florydzie.

Praca nie została więcej wznowiona. [...] A jest to prawdopodobnie najważniejsze dzieło na temat głodu i jego skutków, jego odmian, fizjologii, wpływu na wynalazczość, migracje, wojny, przemiany społeczne, przestępczość: Dla głodu nie ma nic świętego. Głód jest ślepy i miażdży z jednakową siłą to, co wzniosłe, i to, co małe, wszelkie normy i przekonania stające na drodze do jego zaspokojenia. Gdy jesteśmy syci, bronimy <<świętej własności>>, ale gdy jesteśmy głodni, gotowi jesteśmy kraść bez mrugnięcia okiem. Syci trwamy w przekonaniu, że możliwe jest, abyśmy dopuścili się zabójstwa, rabunku, gwałtu, oszustwa, defraudacji, abyśmy potrafili się prostytuować. Głodni, czynimy to. "

" Wciąż nie jest do końca jasne, co się wtedy stało na Ukrainie. W roku 1929 Józef Stalin, wielki wódz Związku Radzieckiego, oświadczył, że ziemia powinna zostać skolektywizowana. Kułacy - chłopi posiadający ziemię - jako wrogowie klasowi, mieli zniknąć. Zachęcano ich, by oddawali ziemię i gospodarstwa. Większość nie chciała. Wielu poświęciło swoje trzody: 40 milionów krów, owiec i koni zginęło w nieopisanej hekatombie. W latach 1930 - 1931 ponad milion chłopów ukraińskich zostało deportowanych na Syberię i do Azji Środkowej; nie jest znana liczba rozstrzelanych. 

W 1932 roku na wsi ukraińskiej zapanował chaos. Moskwa zdecydowała, że ci, którzy pozostali, mają oddawać kontrybucję w zbożu; oznaczało to dla nich utratę żywności. Wiosną tamtego roku każdego dnia umierało z głodu 25 tysięcy ludzi - i nie wolno było o tym mówić, pod groźbą kary śmierci za zdradę. Lokalne władze prosiły o przysłanie zboża; Stalin odmawiał. Patrole młodych bojowców objeżdżały wsie, rekwirując to, co jeszcze zostało. Przywódcy mówili bojownikom. że chłopi są kontrrewolucjonistami, którzy chcą obalić komunizm - co nie mogło być dalekie od prawdy. Głód atakował z coraz większą siłą. Mnożyły się przypadki kanibalizmu. Po wsiach rozwieszano plakaty oznajmiające: Zjadanie martwych dzieci jest obyczajem barbarzyńskim; tych, którzy się podobnych czynów dopuszczali albo próbowali dopuścić, również rozstrzeliwano. 

Ukraińcy nazywali ten czas Hołodomorem - mór głodowy; w Związku Radzieckim historia nie wspominała o nim. Musiało minąć 60 lat, by stała się możliwa próba ogarnięcia skali tragedii. Dlatego wciąż podawane są różne liczby; w tej niewiedzy zagubiono miliony ludzi: według niektórych zginęło pięć milionów, według innych - osiem lub dziesięć."

[w sieci bez problemu można odszukać fotografie dokumentujące hołodomor, zaznaczam jednak, że ich oglądanie jest ciężkim przeżyciem, podobnie jak zapoznawanie się z dokumentacją bestialstwa hitlerowców. Warto również sięgnąć po Czerwony głód Anie Applebaum]    

                                                                         
"Adolf Hitler i jego zastępcy, zanim zdali się na skuteczność cyklonu B, swobodnie wykorzystywali wyniszczającą siłę głodu. Znali go; znaleźli w nim sprzymierzeńca parę lat wcześniej, kiedy Niemcy, przytłoczeni klęska pierwszej wojny światowej, mieli tak mało jedzenia, że wybrali tę właśnie ekipę.

Der Hungerplan - plan głodowy - był programem starannie opracowanym, opartym na prostej idei: żywność potrzebna armii niemieckiej nie mogła być marnowana na karmienie ludności krajów okupowanych. Pozbawienie tych ludzi pożywienia pozwalało też zamknąć cykl eksterminacji narodów, które naziści uważali za niepotrzebne. 

Jak przystało na niemiecki projekt, Hungerplan drobiazgowo określał zasady postępowania oraz precyzował kategorie ludzi: wyróżniono ich cztery, zależnie od przewidzianej dziennej racji żywnościowej. Obowiązywała norma ustalona przez nazistowskiego ministra pracy: Rasa niższa potrzebuje mniej przestrzeni życiowej, mniej odzieży i mniej żywności niż rasa niemiecka. Do dobrze odżywionych mieli zostać zaliczeni członkowie społeczności lokalnych, których naziści zamierzali wykorzystywać jako swoich współpracowników; do odżywianych niewystarczająco , otrzymujących maksimum tysiąc kilokalorii - ci, których naziści nie chcieli ani zachować, ani wymordować; do głodujących - ludy, które miały zostać wytępione: Żydzi, Cyganie; do wyniszczonych głodem , którym właściwie nie należało się pożywienie, zaliczeni zostali między innymi jeńcy radzieccy.

Niemcy zamykali jeńców w obozach tysiącami, dając im - stłoczonym na niewielkiej przestrzeni pod gołym niebem bez jedzenia - zaledwie trochę wody. Mimo że zdarzały się przypadki, że więźniowie zjadali martwych towarzyszy, żadnemu z nich nie udało się przeżyć w obozie dłużej niż trzy tygodnie. W jednym z takich obozów kilka tysięcy przetrzymywanych żołnierzy radzieckich podpisało petycję do władz obozowych z prośbą o rozstrzelanie. Prośba nie została uwzględniona. [...] Najeźdźcy niemieccy 2 października 1940 roku ogłosili utworzenie getta w Warszawie. Wszyscy Żydzi mieszkający w mieście mieli przenieść się do tego strzeżonego rewiru, ogrodzonego trzymetrowym murem z tłuczonym szkłem i drutem kolczastym. Około 500 tysięcy ludzi czyli 30 procent ludności Warszawy stłoczono na trzech kilometrach kwadratowych - na obszarze stanowiącym trzy procent powierzchni miasta.

Mieszkańców getta Hungerplan umieszczał w trzeciej kategorii ludzi według urzędowych podziałów niemieckich. Podczas kiedy żołnierze Rzeszy otrzymywali 2613 kilokalorii dziennie, a Polacy wyznania chrześcijańskiego 699, polskim Żydom należały się 184 kilokalorie: kawałek chleba i talerz zupy na dzień."

"Przez całe wieki nie było rady na głód. Głód pojawiał się, kiedy susza, powódź, wojna, zaraza niszczyły zasoby w jakimś regionie. Najbogatsi oczywiście zawsze mieli coś do zjedzenia, ale dla reszty nie pozostawało nic. A w dużych, bardziej scentralizowanych państwach, w których inne rejony mogły dostarczyć brakującego pożywienia, komunikacja była utrudniona, transport jeszcze bardziej wezwanie o pomoc, a potem o ratunek mogło dotrzeć po tygodniach, miesiącach - po czasie dostatecznie długim, by tysiące czy miliony zmarły z głodu. Uratowanie ich nie zależało od niczyjej decyzji dosłownie nie było w niczyjej mocy.

Teraz nakarmienie głodnych zależy wyłącznie od czyjejś woli. Jeśli są ludzie, którzy nie mają dosyć jedzenia, którzy chorują z głodu i umierają, to dlatego, że c, którzy mają żywność, nie chcą jej dać: my, którzy mamy jedzenie, nie chcemy go dać. Świat produkuje więcej żywności, niż potrzebują jego mieszkańcy. Wszyscy wiemy, komu jedzenia brakuje. Wysłanie go może być kwestią paru godzin.

To dlatego głód współczesny jest w pewien sposób bardziej brutalny, bardziej okrutny niż ten sprzed stu czy tysiąca lat.

A w każdym razie o wiele więcej mówi o tym, jacy jesteśmy."

"Jedzenie jest znakiem przynależności do pewnej kultury: każdy naród ma swoje reguły, jeśli chodzi o to, co je i jak to je. Szarańcza, przysmak w Chinach, w moim mieście będzie przekleństwem [...]. Big Mac, będący pożywieniem biedaków i marginesu w Nowym Jorku, okaże się rarytasem dla bogatych dzieci w Managui czy Kiszyniowie. Wieprzowina, która przyjmie postać szynki w Jabugo, może połączyć muzułmanów i żydów w absolutnej odrazie - i tak dalej. "

"Przeobrażenie żywności w przedmiot spekulacji finansowych dokonał się dwadzieścia lat temu. Nikt jednak właściwie tego nie zauważył aż do roku 2008. Wtedy właśnie wielka bankowość przeżyła coś, co wielu uznało za autentyczne trzęsienie ziemi: kryzys,który objął jednocześnie akcje, hipoteki, handel międzynarodowy. Wszystko się waliło, pieniądz nie miał się gdzie podziać, dokąd pójść. Po dniach niepewności wiele kapitałów schroniło się pod skrzydła instytucji, która wydawała się najbardziej przyjazna: Giełdy w Chicago i jej surowców. W roku 2003 inwestycje w produkty żywnościowe wynosiły około 13 miliardów dolarów; w 2008 osiągnęły wysokość 317 miliardów - to niemal 25 razy więcej pieniędzy, 25 razy większy popyt. Ceny oczywiście wystrzeliły w górę.

Analitycy, których nie można podejrzewać o lewicowość, szacowali, że ta ilość pieniędzy przewyższała obroty na światowym rynku żywności piętnastokrotnie – był to owoc czystej spekulacji. Rząd amerykański odprowadzał setki miliardów dolarów do banków, „aby ratować system finansowy”, i spora część tych pieniędzy nie znajdywała lepszego celu inwestycji niż żywność – ta, którą jedli inni.
Teraz na Giełdzie w Chicago negocjuje się co roku ilość pszenicy równą pięćdziesięciokrotnej światowej produkcji. Powtarzam: tutaj każde ziarno kukurydzy, która się urodzi na świecie, jest kupowane i sprzedawane – nawet nie kupowane i sprzedawane; przeprowadza się tylko symulację – pięćdziesiąt razy. Inaczej to ujmując: spekulowanie pszenicą daje obroty pieniężne pięćdziesiąt razy większe, niż wynosi wartość produkcji tego zboża.
Wielkim wynalazkiem rynków jest fakt, że ten, kto chce coś sprzedać, nie musi tego posiadać. Więcej: byłoby czymś dziwnym, gdyby się sprzedawało to, co się posiada. Sprzedaje się obietnice, umowy, nieścisłości zapisane na ekranach komputera. I ci, którzy umieją, zarabiają fortuny na tym ćwiczeniu z fikcji.

Analitycy, których nie można podejrzewać o lewicowość, szacowali, że ta ilość pieniędzy przewyższała obroty na światowym rynku żywności piętnastokrotnie – był to owoc czystej spekulacji. Rząd amerykański odprowadzał setki miliardów dolarów do banków, „aby ratować system finansowy”, i spora część tych pieniędzy nie znajdywała lepszego celu inwestycji niż żywność – ta, którą jedli inni.
Teraz na Giełdzie w Chicago negocjuje się co roku ilość pszenicy równą pięćdziesięciokrotnej światowej produkcji. Powtarzam: tutaj każde ziarno kukurydzy, która się urodzi na świecie, jest kupowane i sprzedawane – nawet nie kupowane i sprzedawane; przeprowadza się tylko symulację – pięćdziesiąt razy. Inaczej to ujmując: spekulowanie pszenicą daje obroty pieniężne pięćdziesiąt razy większe, niż wynosi wartość produkcji tego zboża.
Wielkim wynalazkiem rynków jest fakt, że ten, kto chce coś sprzedać, nie musi tego posiadać. Więcej: byłoby czymś dziwnym, gdyby się sprzedawało to, co się posiada. Sprzedaje się obietnice, umowy, nieścisłości zapisane na ekranach komputera. I ci, którzy umieją, zarabiają fortuny na tym ćwiczeniu z fikcji.[...]

Machina rozpędzona była do tysiąca kilometrów na godzinę. Tamtego dnia, 6 kwietnia 2008 roku, tona pszenicy osiągnęła cenę 440 dolarów. To było nie do uwierzenia: zaledwie pięć lat wcześniej kosztowała trzy razy mniej, w okolicach 125 dolarów. Zboża przez przeszło dwie dekady utrzymujące stałą wartość nominalną, a zatem mające coraz niższe ceny, w roku 2006 zaczęły iść w górę, a w pierwszych miesiącach roku 2007 wzrost cen stał się niepowstrzymany. W maju cena pszenicy przekroczyła  przekroczyła 200 dolarów za tonę, w sierpniu 300, w styczniu 400. To samo dotyczyło pozostałych zbóż.
Jak mówią handlowcy, rynek produktów żywnościowych odznacza się „małą elastycznością”. Jest to pewna forma stwierdzenia, że niech się dzieje, co chce, popyt się specjalnie nie zmieni: jeśli ceny bardzo wzrosną, ludzie mogą odłożyć na później kupno samochodu czy butów, ale niewielu zgodzi się na odłożenie kupna obiadu. Inaczej mówiąc: nawet jeśli ceny wzrosną, wszyscy, którzy będą mogli, zapłacą – a którzy nie będą mogli, znajdą się w nader przykrym położeniu.
Wzrost nie był oczywiście spowodowany jednym tylko czynnikiem. Jedną z przyczyn był niesłychany wzrost cen ropy naftowej, która w tamtych kwietniowych dniach osiągnęła poziom 130 dolarów za baryłkę, dwa razy więcej niż rok wcześniej. Ropa naftowa jest tak ważna dla produkcji rolnej, że pewien angielski komentator polityczny, John N. Gray, stwierdził niedawno: „Intensywna produkcja rolna polega na pozyskiwaniu żywności z ropy naftowej”. Miał na myśli między innymi słynne obliczenie, według którego wyprodukowanie jednej kalorii żywności kosztuje siedem kalorii paliwa kopalnego.[...]

Etanol amerykański produkowany jest z kukurydzy, jednej z głównych upraw tego kraju. Stany Zjednoczone produkują 35 procent kukurydzy na świecie, ponad 350 milionów ton rocznie. Prawo federalne, Renewable Fuel Standard, stanowi, że 40 procent zasobów tego zboża musi być wykorzystywane do tankowania samochodów. To prawie jedna szósta światowego zużycia – spożycia – jednego z najczęściej konsumowanych produktów na świecie. Mając 170 kilogramów kukurydzy potrzebnych, potrzebnych, by napełnić bak etanolem 85, dziecko w Zambii, Meksyku czy Bangladeszu mogłoby przeżyć cały rok. A każdego roku napełnianych jest prawie 900 milionów baków.
Podsumujmy: kukurydzy przeznaczanej na biopaliwo, na którym jeżdżą samochody amerykańskie, wystarczyłoby, aby każdy głodujący na świecie otrzymywał jej pół kilograma dziennie.
Jean Ziegler, z typowym dla siebie sarkazmem, mówi, że „biopaliwa są zbrodnią przeciwko ludzkości”."

" Dnia 11 września 2001 roku w Nowym Jorku prawie trzy tysiące ludzi - dokumenty mówią o 2973 osobach, ale dokładna liczba nigdy nie będzie znana - zginęło w atakach powietrznych nowego rodzaju. Tego samego dnia w pozostałej części świata koło 25 tysięcy ludzi umarło z przyczyn związanych z głodem. I następnego dnia znowu tyle samo, i następnego, i następnego.
Ofiary zamachu zginęły w Nowym Jorku, stolicy świata, tamte - na jego dalekich krańcach, na przedmieściach Tego Innego Świata. Za śmierć ofiar w Nowym Jorku ktoś ponosił odpowiedzialność i wszyscy mający władzę medialną chętnie winnych wskazywali; za tamtą jakby nikt nie był odpowiedzialny, i większość mediów woli utrzymywać tę iluzję. Śmierć ofiar w Nowym Jorku sprawiła, że wielkie potęgi polityczne świata mogły usprawiedliwić znaczny wzrost kontroli społecznej i represji. Ze śmierci tamtych ofiar nic nie wynika, w każdym razie nic, co mogłoby być powszechnie ogłoszone.
Nierówność nie odnosi się tylko do sposobu informowania o śmierci; odnosi się także - przede wszystkim - do samej śmierci.
Przez większą część dziejów ludzie umierali z powodu chorób, których nie umiano leczyć. Naturalnie ludzie biedni umierali na nie częściej, ponieważ się gorzej odżywiali, żyli w gorszych warunkach sanitarnych, bardziej ubogo. Ale nie znano skutecznego środka na podagrę, kiłę, rak piersi: ostatecznie więc królowie i niewolnicy umierali na to samo.
Teraz tak nie jest. Dzięki postępowi, jaki się dokonał w medycynie w ciągu ostatnich dekad, w Afryce w latach 1950 - 2000 liczba ludności się potroiła. Nie umiera już tyle matek przy porodzie, tyle dzieci w ciągu pierwszych lat życia, tylu chorych na malarię albo gruźlicę. A mimo to umiera bardzo wielu ludzi. Jedno dziecko afrykańskie na dziesięcioro umiera przed ukończeniem piątego roku życia; piętnaście razy więcej niż w krajach bogatych.
Różnica polega na tym, że teraz ludzie nie umierają z powodu braku lekarstw na swoje choroby, lecz z powodu braku pieniędzy na te lekarstwa. "

"Strategią panujących zawsze było zapewnić poddanym wegetację na możliwie najniższym poziomie. Sprawdzać empirycznie, jaki jest ten poziom w każdym przypadku, określić go metodą prób i błędów. Błąd ujawniłby się wtedy, gdyby tysiące ludzi umarły z głodu albo gdyby podniosły bunt i wysunęły żądania. Mechanizm jakoś funkcjonuje. Kiedy Europa i USA postanawiają wydać na swoje banki to, czego nie wydają na swoich ubogich, zakładają, że ubodzy to zaakceptują; kiedy spekulują z cenami żywności albo wydobywają surowce, albo przerabiają kukurydzę na paliwo, ufają, że śmierć iluś tam Afrykańczyków nie wpłynie na życie decydentów. Kiedy rząd daje jałmużnę swoim poddanym, ma nadzieję, że to wystarczy, by utrzymać ich w poddaństwie i uległości: bezbronnych, milczących.
Głód jest bowiem elementem silnego szantażu: wielu ludzi bardzo się martwi przez dziesięć minut, gdy media podadzą, że gdzieś ludzie głodują. Przy czym zmartwienie to jest odwrotnie proporcjonalne do odległości geograficznej: jeśli głodujący oddaleni są o, powiedzmy, 50 kilometrów, może trwać nawet trzy kwadranse. A dla rządu nie ma nic gorszego niż zmartwieni poddani: cały jego wysiłek włożony jest w zapewnienie ludziom takiej beztroski, żeby im nie przychodziło do głowy martwić się o cokolwiek. Wówczas wkracza do akcji chrześcijańska dobroczynność albo jej współczesna wersja - pomoc społeczna:trzeba zapewnić ubogim minimum, tak aby mogli przeżyć i nie zabrudzili swoją krwią czy swoimi kośćmi ekranów telewizorów."

"Przynależność narodowa to ograniczenie pojęcia ludzkości. akceptacja dla swego rodzaju egoizmu. Jeśli przyjmuję, że powinienem okazywać większą solidarność wobec grupy ludzi legitymującej się tym samym co ja dokumentem, kładę podwaliny pod zasadę wykluczenia. Ten, kto wyklucza obywateli innego kraju, może, stosując identyczny proceder, wykluczyć bez większej trudności mieszkańców innej prowincji, wyznawców innej religii, ludzi o innej orientacji seksualnej, przedstawicieli innej rasy czy też konsumentów mających inne zdanie w kwestii picia napojów gazowanych na śniadanie.
Humanitaryzm to zatem uboga postać pojęcia ludzkości."

"Czyste sumienie można kupić za parę dolarów czy euro, drobne monnety. Wyrzuty sumienia stanowią fundament wielkiego biznesu w krajach bogatych. Jak mówi słoweński filozof Žižek, w sklepach najbardziej nowoczesnych, najbardziej cool, sam egoistyczny akt konsumowania zawiera w cenie swoje przeciwieństwo - zaspokojenie potrzeby postrzegania siebie jako osoby wielkodusznej, która coś robi dla Matki Ziemi albo dla oberwańców z Somalii, albo dla głodnych dzieci w Gwatemali.
Kupowanie produktów organicznych, fair trade, świadomość ekologiczna, te i inne etykietki oznaczają kupowanie za parę groszy czystego sumienia - tak taniego, że nigdy nie jest go za dużo. Chociaż to zastanawiające, że społeczeństwo w takim stopniu zorganizowane wokół mało szacownych mechanizmów owego sumienia musi przekonywać samo siebie i włączać tę homeopatię zbawienia do marketingu swoich produktów. Oto aktualna, postępowa, nowoczesna forma klasycznej, zbawczej religijności: koszyk wędruje między wiernymi, wrzucasz pieniążek.
Oczywiście postawa taka przynosi efekty. Bogaci zyskują - niewielki wprawdzie, ale zawsze - spokój sumienia i spokój geopolityczny. Biedni mają co jeść następnego dnia - i stają się coraz bardziej uzależnieni od dostaw. Pomoc żywnościowa świadczona przez najbogatsze kraje, organizacje międzynarodowe i wielkie fundacje konsoliduje, utrzymuje - ledwo, ledwo, co prawda - porządek, w którym miliard ludzi jest niepotrzebnych.
Dobroczynność jako reakcja na głód jest pochodną idei, że wszyscy mamy prawo do życia (przetrwania). Jest to idea współczesna, nowa, o której nikt by nie wspomniał dwa wieki temu - i którą wciąż niektórzy głoszą jedynie pod wpływem presji środowiska.
Niemniej idea ta należy już do pakietu kulturowego. Jedną z jej form wyrazu jest pomoc żywnościowa, praktykowana przez wielu bardzo różnych ludzi. Nie kwestionuje ona nierówności i jej mechanizmów, ograniczając się jedynie do protestu przeciw skrajnemu ubóstwu. Więcej - pozwala utrzymywać, że problemem tych społeczeństw nie jest nierówność w obliczu własności, lecz ekstremalna postać nierówności, prowadząca do głodu. Że nierówność jest w porządku, dynamizuje własność, potrafi korygować związane z nią błędy. Kłopot nie w tym, że osławiony jeden procent posiada tak dużo; kłopot w tym, że czasem niektórzy nie mają co jeść. Jeśli można ich nakarmić, to wszystko w porządku. A jeśli może ich nakarmić ów jeden procent, to jeszcze lepiej: proszę jacy są dobrzy; widzicie, że wytwarzają bogactwo dla wszystkich?"

" Dla nas, ludzi zglobalizowanych, świat jest jednym wielkim supermarketem. Chodzimy wzdłuż jego półek, kupując żywność, pamiątki, dżinsy, miejsca pracy, najróżniejsze wrażenia, plaże nad morzem - nawet historie, złudzenia interesów czy wielkich zmian. Dla miliarda niepotrzebnych ludzi - i tylu innych oprócz nich - świat to obszar o promieniu 20 kilometrów dookoła i wciąż to samo życie.
Nie jest to najważniejsza z nierówności, ale na pewno sprawia ona, że słowo świat nie znaczy tego samego dla jednych i drugich."

"Taná jest strychem (Antananarywa - stolica Madagaskaru, Taná jest nazwą stosowaną przed ludność miejscową), piwnicą, cmentarzyskiem przedmiotów - przeznaczeniem martwych rzeczy z Zachodu. Samochody, na przykład renault 4 czy citroën 2CV, które ze świata zniknęły kilkadziesiąt lat temu, jeżdżą tu po ulicach, pomalowane na śmietankowo, jako taksówki.

Można by sądzić, że zagubiły się w czasie, ale zmieniły tylko przestrzeń, wylądowały tutaj. Stare komputery, Ciężkie kwadratowe telewizory i oczywiście stosy butów, ubrań. Taná mogłaby być - jeśli coś takiego w ogóle istnieje - biedą w stanie czystym, bez osłony tradycji, stylu, umiejscowienia: oto tysiące ludzi korzysta z atrybutów Zachodu, zdegradowanych, zniszczonych - owych martwych przedmiotów, starych ubrań, z powodu których pozostali bez pracy tutejsi krawcy i krawcowe obszywający niemal wszystkich.
Cywilizacja śmieci i jej problemy."

"Argument wydajności nawiązuje do linii przyjętej przez Monsanto. Firma, przedstawiająca siebie jako dobroczyńcę ludzkości, pisze na swojej stronie internetowej: Aby wyżywić rosnącą liczbę ludności świata, rolnicy powinni wyprodukować w ciągu najbliższych 50 lat  więcej żywności niż cała żywność wyprodukowana przez ostatnie 10 tysięcy lat [sic]. Chcemy przed rokiem 2030 zwiększyć dwukrotnie plony z naszych głównych upraw.
Tymczasem ani Monsanto, ani inne firmy zawłaszczające ziemię w Tym Innym Świecie nie mówią, że na naszej planecie już produkuje się dość żywności dla wykarmienia 12 miliardów ludzi, a mimo to miliard nie je tyle, ile potrzeba. Samego tylko zboża - nie licząc jarzyn, warzyw, owoców, mięsa i ryb - wystarczyłoby, aby każdy mężczyzna, kobieta, dziecko spożywało 3200 kilokalorii dziennie, czyli połowę więcej, niż wynosi zapotrzebowanie. Zawsze lepiej jest produkować więcej żywności - będzie ona łatwiejsza do zdobycia, tańsza - ale problemem nie jest jej brak, tylko to, że niektórzy zabierają wszystko. A proponowana forma eksploatacji nie rozwiązuje problemów, przeciwnie: pogłębia jeszcze nierówność podziału."